Restauracja "The Pelican" w Montego Bay
Zaczniemy od restauracji, która została nam polecana przez jednego z taksówkarzy jako najlepsza w całym mieście. Zaciekawieni możliwością wypróbowania typowych jamajskich potraw w tego typu lokalu postanowiliśmy wybrać się tam na obiad. Nie miałam żadnej konkretnej wizji jak może wyglądać wystawna restauracja w tak odległym miejscu i na tak egotycznej wyspie. Czy pojęcie 'elegancka' oznacza tu dokładnie to samo co u nas?
Okazało się, że niepotrzebnie martwiłam się o to czy będziemy się czuć komfortowo. Miejsce było bardzo przytulne, wnętrze wystylizowane na knajpy wyjęte wprost z dawnych amerykańskich filmów. Urzekło mnie. Kolejni goście wchodzący do restauracji wyglądali na wyższe sfery, starsze kobiety w eleganckich kompletach i kapeluszach, lub liczne rodziny przychodzące na obiad utwierdziły mnie w przekonaniu, że to rzeczywiście najlepsza restauracja w tym mieście.
Obsługujący nas kelner był niesamowicie uprzejmy i pomocny, nawet przyniósł nam wielkie szklanki zimnej wody nim zdążyliśmy je zamówić :)) (cóż innego można pić przy tak tropikalnym klimacie?).
1.Jako starter zamówiliśmy zupę dnia, którą okazała się być tzw. red peas soup.
Najpopularniejsza jamajska zupa z wyglądu przypominała nieco naszą polską grochówkę i w smaku również wypadła podobnie. Zamiast grochu była czarna fasola, a kości wieprzowe zastąpiło wołowe żeberko. Podana ze świeżą bułką i masłem(!) bardzo przypadła nam do gustu. Syta i smaczna,czego chcieć więcej:)
2. Ackee and saltfish
Kolejnym posiłkiem, który zamówiliśmy było danie w całości składające się z ryby.No prawie, przecież po nazwie można łatwo się domyślić, że było tam również Ackee, czyli najpopularniejszy tutaj tropikalny owoc. Tak dokładnie! smażona ryba i słodki owoc z patelni. Podane na tutejszych pierogach smażonych na głębokim tłuszczu. Absolutnie zaskakujące połaczenie. Z tego co dowiedziałam się później jest to tutaj bardzo popularne śniadanie, więc na porę obiadową raczej średnio:) Podsumowując: Zjadłam, nie wiem czy zamówiłabym ponownie:)
3. Jerk chicken
Nareszcie przechodzimy do klasyku nad klasykami. Tutaj dostaniesz go wszędzie. Jerk chicken czyli kurczak w wyjątkowo aromatycznej marynacie przyrządzany na prawdziwym grillu to na Jamajce chleb powszedni. Wszyscy tu traktują go niemal jak dobro narodowe, więc nie byłabym sobą gdybym nie chciała na własnej skórze przekonać się jak rzeczywiście smakuje. Podany został z ryżem i duszonym callaloo, czyli tutejszym warzywem, w smaku bardzo przypominającym szpinak.
Jeśli chodzi o moje odczucia na temat smaku.. no coż, po prostu smaczny dobrze przyrządzony kawałek kurczaka. Na pewno duży plus za marynatę, która nadała mięsu inny, wyrazisty i pikantny smak. Takie 8/10 :)
Podsumowując naszą wizytę w restauracji, całość bardzo na plus. Może nie była to uczta dla podniebienia, ale dania były smaczne, świeże i dobrze przyrządzone. Byliśmy głodni, wyszliśmy najedzeni i zadowoleni. Warto poznawać tego typu miejsca i cieszę się, że na jamajskie przysmaki trafiliśmy właśnie do tej knajpy.
Przydrożny takeaway w Ocho Rio
Parę dni później trafiliśmy tutaj. Zupełnie przypadkiem wracając z jednej z całodniowych wycieczek nasz kierowca zabrał nas do tego hmm.. lokalu?. Dookoła nie było nic, jedynie jakaś mała stacja benzynowa, za to parking pękał w szwach. Gdy zobaczyłam sposób przyjmowania zamówień na chwilę odebrało mi mowę. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego, więc nie potrafię tego porównać do czegokolwiek. Jedyne menu jakie znaleźliśmy to przypięta do drzewa kartka z kilkoma zaledwie pozycjami. Towarzyszący nam jamajczyk polecił kurczaka w marynacie jerk( cóż za zaskoczenie:)) oraz festival. Co to u licha jest ten festival myślałam, składając zamówienie w okienku wyglądającym jak stanowisko na poczcie. (widzieliście kiedyś drewnianą pocztę?) No więc czekamy. W oczy rzuca mi się sposób przygotowania posiłku który za chwilę dostane. Wszystko możemy obserwować stojąc przy samej "kuchni". Ogromny grill, własnoręcznie zrobiony, co widać od razu, a na nim kilkadziesiąt kurczaków,całość przykryta blachą. 'Gdzie my kurde trafiliśmy' myślę, ale jestem tak głodna ze jest mi już wszystko jedno. Jedynymi białymi osobami oczekującymi na jedzenie w tym miejscu jesteśmy my, jakichkolwiek turystów brak ,ale udaje że w ogóle mi to nie przeszkadza. Na szczęście czas oczekiwania na nasze danie jest wyjątkowo krótki. Zabieramy dwa opakowania gorącej folii aluminiowej i siadamy na ławkach w altanie obok.
Teraz gdy patrzę na to zdjęcie, wiem że to co się na nim znajduje delikatnie mówiąc nie wygląda zbyt apetycznie. Uwierzcie mi: to był najsmaczniejszy kurczak jaki kiedykolwiek jadłam. Jedzenie palcami gorących i pikatnych kawałków grillowanego kurczaka z folii w jakieś totalnie abstrakcyjnej knajpie to był jeden z najlepszych momentów całego wyjazdu. Do mięsa dostaliśmy widoczne na zdjęciu pieczywo, co w smaku przypominało bułki, ale z czasem dowiedziałam się, że sposób wykonania jest zupełnie inny. Ciasto jak na pierogi z dodatkiem masła smaży się w głebokim oleju.Tak właśnie powstaje festival. Kolejna abstrakcja, ale jakże pyszna! Całość zniknęła w jakieś 2 minuty. To była jedna z najlepszych rzeczy jakie jadłam kiedykolwiek, a miejsce i klimat tylko to przypieczętował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz